autor:
William Lubeck, David B. Hurt.
Tłumaczenie: Jan Szkudliński
Wydawca: Bellona
Rok wydania: 2009
Stron: 256
Wymiary: 23,5 x 16,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-11115-38-5
Swego czasu
przeglądając mroczne czeluści znanego i popularnego serwisu aukcyjnego przy
okazji pozyskiwania innego tytułu o nieco mniej kojarzonym w Polsce oblężeniu
natrafiłem na używany egzemplarz powyższej książki w niezbyt wygórowanej cenie. Ciekawy opis pozycji głosił m.in. o koszmarze
kampanii w Związku Radzieckim jaki to miał spotkać głównego bohatera zatem nie
wiele myśląc ale pełen nadziei na zgłębienie krwawego horroru północnego
odcinka tego teatru działań zbrojnych postanowiłem dołączyć książkę do swej
niewielkiej kolekcji.
„U bram Leningradu”
zgodnie z podtytułem są wspomnieniami spisananymi przez Williama Lübbecke z kompanii
wsparcia 158 pułku 58 Dywizji Piechoty w której to dosłużył się podczas wojny
rangi hauptmanna. To relacja z całego życia autora, która choć podzielona na
rozdziały i podrozdziały może swobodnie zostać rozbita na trzy części.
Pierwsza opowiada
nam o losach przedwojennych bohatera i sama w sobie wzbudza zainteresowanie
bowiem Lübbecke urodzony w 1920 nie wywodzi się z arystokracji bądź
mieszczaństwa lecz niemieckiego chłopstwa uprawiającego ziemię w małej wiosce Püggen.
Choć ta część to zaledwie ponad trzydzieści stron tekstu jest ona pełna faktów
i ciekawostek. Poznajemy historię rolniczego rodu oraz życie codzienne na które
składała się głównie ciężka praca na roli i nauka w szkole od świtu do
zmierzchu z takimi szczegółami jak wyżywienie, pracownicy najemni, zwierzęta czy
pierwsze maszyny rolnicze w postaci żniwiarek – sam William od małego
pasjonował się urządzeniami elektrycznymi czym dał wyraz kilkoma urządzeniami
sporządzonymi na rzecz gospodarstwa. Autor choć sam się określił jako wierzący
z obowiązku niż przekonania poświęcił także nieco miejsca kwestią religijnym i
przeżywaniu przez wiejską społeczność świąt bożonarodzeniowych oraz
wielkanocnych. Pojawia się wątek szkoły, a także pruderyjnych relacji z
kobietami – ówczesny konserwatyzm przeciwstawił obecnej swobodzie i
obyczajowemu rozpasaniu. Nie zapomniano też o nastrojach panujących w Niemczech
ery kryzysu (choć jak sam wspomina jego
rodzina przeżyła go lepiej niż inne mimo kuckucków
na sprzętach) czyli powszechnie panującemu niezadowoleniu z przegranej w
politycznych salonach wojny tudzież narzuconemu w Wersalu traktatowi
połączonemu z posłuszeństwem (o którym autor wspomina często) wobec nowej
władzy reprezentowanej przez Hindenburga mimo jednoczesnej nostalgii za czasami
Cesarstwa – przy tej okazji pojawia się organizacja Stahlhelm. Nie zapomniano
oczywiście o NSDAP, do którego ultrakonserwatywni mieszkańcy Puggen, zwolennicy
Niemieckiej Narodowej Partii Ludowej (DNVP) i jednocześnie posiadacze ziemscy
byli nastawieni lekceważąco i nieżyczliwi postrzegając narodowych socjalistów
jako bandę prostackich ekstremistów cieszących się poparciem wśród gorzej
wykształconych warstw robotników będących lepszą alternatywą niż komuniści.
Życie wiejskie w przedwojennych realiach nazistowskich okazało się dość znośne,
a prześladowania wobec nieprzychylnych nowej władzy – do których zalicza sam
siebie i swoją rodzinę autor, członek NSKK – ograniczyły się do drobnych
nieprzyjemności i nacisków. Jeżeli pojawia się gdzieś kwestia żydów to raczej z
konieczności niż współczucia którego brak usprawiedliwia goebbelsowską
propagandą. Na wieś wracamy jeszcze w trakcie urlopów i możemy przeczytać o
przymusowych robotnikach na gospodarstwie czy też trudnościach jakie przyniosła
za sobą wojna w postaci coraz wyższych danin na rzecz państwa oraz uchodźców z
miast.
Druga część to meritum jakim była służba wojskowa w armii.
Autora powołano zaraz na początku wojny. Dość szczegółowo opisał szkolenie
polegające na wpojeniu bezwarunkowego posłuszeństwa, poznaniu obsługi broni i
wypracowaniu tężyzny fizycznej. Dzięki doświadczeniu zawodowemu z cywila (praktyk jako Elektry) oraz wysiłkom
poligonowym Lübbecke trafia do plutonu łączności w pułkowej kompanii wsparcia
oraz zostaje gefreiterem. Z tej perspektywy poznajemy przebieg wojny do 1941,
która dla kaprala zaczyna się wraz z inwazją na Francję. Niestety tej kampanii
Ppoświęcono zaledwie kilka stronic, jeżeli pominąć rzeczy zasłyszane bądź też
narzekanie na pruskich buńczucznych arystokratycznych oficerów samego pola
bitwy lub rzeczy z pierwszej ręki nie ma zbyt wiele co z drugiej strony stoi w
pewnej sprzeczności z dość wysokimi stratami jakie poniosła dywizja w walce. Najważniejszym
przeżyciem dla autora jakie zostało tu szerzej opisany była rola gońca
nieopodal Pouilluy-sur-Meuse oraz potyczka z okopaną francuską piechotą pod
Toul. Wojna na zachodzie dla autora kończy się krótką, sielską rolę okupacyjną
w Belgii w czasie której przygotowywał się do inwazji na Wlk. Brytanię.
Po przeczytaniu 1/3 książki docieramy do rozdziałów
poświęconych inwazji na Związek Radziecki. Przez pół roku Lübbecke praktycznie
nie uczestniczy w walkach, jego rola ogranicza się do podziwiania pobojowisk w
ciągłym marszu na wschód, a także przyjmowania kwiatów od wdzięcznych Litwinów.
Autor raczej opisuje sposób postępowania
z wrogiem (np. 150mm pocisk z haubicy może unieszkodliwić radziecki czołg) niż
samo w niej uczestnictwo co zapewne wiąże się właśnie z rolą łącznościowca
pracującego na tyłach niż bijącego się z wrogiem na pierwszej linii. Sytuacja
radykalnie się zmienia wraz z awansem na Vorgeschobener Beobachter czyli
wysuniętego obserwatora – tą funkcję pełnił przez dwa lata wojny, początkowo w
zastępstwie z czasem na stałe. Była to służba niebezpieczna chociaż dla autora
satysfakcjonująca, wielokrotnie wymienia w książce czynności i zadania jakie
musiał wykonywać, opisy z akcji są żywsze i bardziej szczegółowe jak te o
atakach paniki wśród niemieckich żołnierzy po radzieckim ostrzale. William uczestniczy
w forsowaniu Pliussy, lekkomyślnie szturmując sowiecki bunkier. Zdobywa
Kingisepp, Koporje, jest świadkiem ostrzału z pancernika „Oktiabrskaja
Riewolucyja”, dociera do Leningradu, następnie okopuje się w Tricku na całą
zimę gdzie też odpiera kolejne kontrataki armii radzieckiej jak ten z 8 X, gdy
Rosjanie posłali do boju KV-1 i KV-2 powstrzymane przez ostrzał dział Flak.
W
czasie walk odwiedza carski pałac w Peterhofie i stara się przetrwać ciężką
zimę w zbudowanym przez siebie schronie niezbyt dobrze chroniącym przed
odmrożeniami, o głodowych racjach ale z butelką koniaku, pod celnym ogniem
polujących na niemieckich żołnierzy snajperów których kule bez trudu przebijały
niemieckie hełmy. W trakcie tych działań pozycyjnych ma okazje wprawić się w
kierowaniu ogniem i podziwiać nocne wypady swego kolegi, który za pomocą wiązek
dynamitu niszczył radzieckie schrony. Odrobinę miejsca zostało poświęcone także
szaremu życiu okopowemu i relacją z miejscową ludnością jak np. wykorzystywanie
kobiet w zamian za żywność oraz okopowemu życiu codziennemu jak konserwowa
dieta zakrapiana koniakiem, kopanie latryn, walka z wszami, zabijanie czasu grą
w skata na papierosy i pisaniem listów do domu. Na innym odcinku frontu wyraża
pogardę dla radzieckiego barbarzyństwa (cerkiew przemieniona w spichlerz) lub
spotyka się z łowieniem ryb za pomocą dynamitu, bierze kąpiele w łaźni barowej
lub lęka się ataku brutalnych Mongołów oraz radzieckich szpiegów w niemieckich
mundurach przemykających się przez linie, dzieli się z nami śmiertelnym
strachem przed dostaniem się do niewoli… a czasami raczy się niedopieczoną
dziczyzną i skutkami jej spożycia.
Potem Lubbecke uczestniczy w likwidowaniu kotła wśród
zalesionych i pełnych trupów bagnach pod Wołchowem. Zmaga się z koszmarem wojny
i ciągłym napięciem psychicznym, musi kierować tak ogniem dział aby złamać
radzieckie ataki zanim te się rozpoczną - w trakcie odpierania jednego z nich
cudem unika śmierci. Ta bitwa choć zajmuje ledwie kilka stronic w książce mym
zdaniem jest najciekawsza bowiem najbardziej plastycznie ze wszystkich potyczek
opisana przez autora. Po epizodzie „wypoczynkowym” w Oranienbaumie pisarz dostaje trzytygodniową
przepustkę do domu aby następnie wrócić i bronić korytarza pod Diemiańskiem
(tam kieruje pociski rosyjskie przeciwko radzieckim schronom tak skutecznie, że
m.in. wróg grozi mu kastracją przez megafon) oraz w marcu 1943 walczy pod
Nowogrodem, następnie pod Krasnym Borem wspólnie z hiszpańską Niebieską
Dywizją, usiłuje przeżyć starcia nad Newą. Tamże chyba dokonuje najbardziej
brawurowego czynu w swojej karierze – siedząc na drzewie kierowanym przez
siebie ogniem pośrednim artylerii pułkowej zatrzymuje w zarodku atak pułku T-34
za co otrzymał żelazny krzyż pierwszej klasy i awans na oficera połączony z
krótkotrwałą praktyką na stanowisku dowódcy drużyny, a później
zdziesiątkowanego plutonu piechoty. Przy okazji Kriegsschule narzeka na
arystokratycznych oficerów, faworyzowanych przy okazji awansów, mogących sobie
pozwolić na łamanie dyscypliny bądź też czynienie innym afrontów. Opisuje także
szkolenie z czego może czytelnika zaciekawić zaprawianie kadetów w odwadze poprzez
szaleńczą jazdę na nartach.
Po powrocie na front w lutym 1944 został dowódcą kompanii
wsparcia w 158 pułku piechoty, wówczas przerzedzonym w takim stopniu iż
stanowiska dowódców plutonów pełnili sierżanci, a system uzupełnień oparty na wypełnianiu strat ludźmi
z jednego regionu zawodził. Odtąd jego dywizja jest praktycznie w ciągłym
odwrocie, nasz podporucznik musi niszczyć pozostawiane zapasy bądź też improwizować
– ciekawie opisanym epizodem jaki miał miejsce w toku tych walk było
wybudowanie wyrzutni 210mm rakiet z pustych skrzyń przy których pomocy
przeprowadzono niszczycielski ostrzał lasu obsadzonego przez siły wroga. Potem
walczy pod Rygą, w trakcie odwrotu do Kłajpedy napotyka rygorystycznego
feldmarszałka Schörnera, zdobywa kolejny awans, karze swoich podkomendnych za
grabież lub tchórzostwo. W końcu dociera do Sambii, bierze udział w
kontrofensywie na Königsberg, jest świadkiem kompletnego upadku niemieckiej
armii oraz uczestnikiem katastrofy pod Fischhausen po której myśli już jedynie
jak trafić z powrotem do domu.
Trzecia część książki to powojenne losy naszego bohatera
zaczynające się od ewakuacji na niemieckim niszczycielu do Danii, gdzie
zakosztował upokorzenia oraz głodu w obozie jenieckim. Autor opisuje swój
powrót do normalności, zmaga się z dramatem powojennych Niemiec podzielonych i
ograbianych przez zwycięskich aliantów. Nadal towarzyszy mu strach choć tym
razem przed dostaniem się w ręce Sowietów i zesłaniem na Sybir. Po ślubie i
skończeniu studiów inżynierskich emigruje do Kanady, a następnie do Stanów
Zjednoczonych gdzie zostaje specjalistą od pieców łukowych dzięki czemu robi
zawrotną karierę. Bardziej ciekawą od tego mym zdaniem są jednak losy rodziny w
Püggen, która znalazła się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Był to bowiem
według Lübbecke los dramatyczny, cała wieś zmieniła się w paranoiczny obóz
pracy gdzie prym wiedli mszczący się komuniści nakładający na nieżyczliwych
nowej władzy coraz większe kontrybucje. W efekcie czego rodzinę pozbawiono
gospodarstwa, a jej członkowie zostają zmuszeni uciekać po kolei na zachód w
celu uniknięcia losu zesłańca
Książka niestety nie jest pozbawiona wad wynikających z
różnych mniej lub bardziej jasnych dla mnie względów. Największym jest
prawdopodobnie bardzo późna data jej powstania, długo po wojnie przez co wiele
rzeczy mogło ulec częściowemu bądź całkowitemu zatarciu lub też wypaczeniu na
skutek przeżyć powojennych i ideologii nowej ojczyzny. Z pewnością ucierpiała
na tym sama treść i sposób jej przekazania czytelnikowi – jak sam autor
twierdzi „takie starcia były dla nas rutyną i szybko o nich zapominano” zatem
po sześćdziesięciu latach mimo wytężonej pracy w celu przypomnienia sobie
minionych wydarzeń pozostały raczej fakty. Najbardziej traumatyczne bądź
niezwykłe zasłużyły sobie na kilkuzdaniowy opis, całe miesiące walk czy krwawe
bitwy są streszczane do kilku stron prawie pozbawionych otoczki, emocji i barw.
Pojawiają się oczywiście ciekawostki jak np. kwestie niskiej motoryzacji
dywizji polegające na przydzieleniu jej zdobycznych ciężarówek Bedforda oraz
błoto w którym lepiej niż samochody radziły sobie konie, morderczego ostrzału
Organów Stalina bądź też doraźnych sądów wśród jeńców te ale są one
przygniatane przez kwestie polityki międzynarodowej oraz opisy sytuacji na
całym froncie bowiem za cel Lubbeck (pisownia po zmianie nazwiska) postawił
sobie przybliżenie Amerykanom motywacji niemieckiego żołnierza walczącego za
Vaterland oraz działań na froncie wschodnim co też skutkuje mylnymi dywagacjami
na temat radzieckiej taktyki oraz wpływów oficerów politycznych na nią
Autor czasami wypisuje też wyjątkowo dziwne dla mnie rzeczy
jak amerykańskie długolufowe działa używane przez Rosjan pod Königsbergiem lub
też atak gazowy wykonany przez Francuzów za pomocą niemieckich pocisków jakie
to pozyskali dzięki reparacją wojennym po 1918 roku. Można się takze domyślać, że część rzeczy
wstydliwych dla niego została pominięta bądź wyparta z pamięci. Gdy zostają
poruszone takowe kwestie jak chociażby wyzyskiwanie kobiet autor używa
sformułowania, które w skrócie brzmi „słyszałem ale nikogo takiego nie
spotkałem”. Kwestie rasizmu oraz antysemityzmu zostały jedynie napomniane, z
reguły opatrzone notką „my tak nie robiliśmy, Słowianie byli ludźmi choć
prymitywnymi”. Oczywiście nie obyło się
także o poglądach na wojnę i NSDAP wśród niemieckiego społeczeństwa, tej
kwestii w epilogu zostało poświęcone nieco więcej miejsca a autor sam sobie
przeczy w porównaniu z początkiem książki przypisując poparcie dla nazistów
beznadziejnej sytuacji gospodarczej, nie ich poglądom na kwestie rasowe i
zwłaszcza na agresywne plany terytorialne w celu odzyskania ziem utraconych w
skutek I Wojny Światowej (tu interweniował sam tłumacz w przypisie).
Podsumowując „U bram Lenningardu” nie wydaje mi się pozycją
obowiązkową dla czytelnika szukającego wyczerpujących informacji na temat
zmagań na północnym odcinku frontu wschodniego. Z pewnością tytuł nie jest pobawiony wad. Styl w jakim ją
napisano nie czyni z niej najprzyjemniejszej lektury choć też nie odrzuca
gwałtownie – jest poprawny. Zbyt wielki nacisk położono na fakty, za bardzo
zdawkowo potraktowano opisy codziennych walk oraz życia codziennego na froncie.
To pozycja raczej dla kogoś cierpliwego dopiero stykającego się z zagadnieniem
frontu wschodniego, być może potrzebującego szybko relacji naocznego światka
wydarzeń oraz ludzi zainteresowanych funkcją wysuniętego obserwatora w dywizji
piechoty Wehrmachtu, reszta może się czuć ciut zawiedziona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz