niedziela, 3 stycznia 2016

U Bram Leningradu. Wspomnienia Niemieckiego Żołnierza Grupy Armii “Północ” - recenzja książki.

Tytuł oryginału: At Leningrad’s Gates. The Story of Soldier with Army Group North
autor: William Lubeck, David B. Hurt.
Tłumaczenie: Jan Szkudliński
Wydawca: Bellona
Rok wydania: 2009
Stron: 256
Wymiary: 23,5 x 16,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-11115-38-5

    Swego czasu przeglądając mroczne czeluści znanego i popularnego serwisu aukcyjnego przy okazji pozyskiwania innego tytułu o nieco mniej kojarzonym w Polsce oblężeniu natrafiłem na używany egzemplarz powyższej książki w niezbyt wygórowanej cenie.  Ciekawy opis pozycji głosił m.in. o koszmarze kampanii w Związku Radzieckim jaki to miał spotkać głównego bohatera zatem nie wiele myśląc ale pełen nadziei na zgłębienie krwawego horroru północnego odcinka tego teatru działań zbrojnych postanowiłem dołączyć książkę do swej niewielkiej kolekcji.


   „U bram Leningradu” zgodnie z podtytułem są wspomnieniami spisananymi przez Williama Lübbecke z kompanii wsparcia 158 pułku 58 Dywizji Piechoty w której to dosłużył się podczas wojny rangi hauptmanna. To relacja z całego życia autora, która choć podzielona na rozdziały i podrozdziały może swobodnie zostać rozbita na trzy części.

   Pierwsza opowiada nam o losach przedwojennych bohatera i sama w sobie wzbudza zainteresowanie bowiem Lübbecke urodzony w 1920 nie wywodzi się z arystokracji bądź mieszczaństwa lecz niemieckiego chłopstwa uprawiającego ziemię w małej wiosce Püggen. Choć ta część to zaledwie ponad trzydzieści stron tekstu jest ona pełna faktów i ciekawostek. Poznajemy historię rolniczego rodu oraz życie codzienne na które składała się głównie ciężka praca na roli i nauka w szkole od świtu do zmierzchu z takimi szczegółami jak wyżywienie, pracownicy najemni, zwierzęta czy pierwsze maszyny rolnicze w postaci żniwiarek – sam William od małego pasjonował się urządzeniami elektrycznymi czym dał wyraz kilkoma urządzeniami sporządzonymi na rzecz gospodarstwa. Autor choć sam się określił jako wierzący z obowiązku niż przekonania poświęcił także nieco miejsca kwestią religijnym i przeżywaniu przez wiejską społeczność świąt bożonarodzeniowych oraz wielkanocnych. Pojawia się wątek szkoły, a także pruderyjnych relacji z kobietami – ówczesny konserwatyzm przeciwstawił obecnej swobodzie i obyczajowemu rozpasaniu. Nie zapomniano też o nastrojach panujących w Niemczech ery kryzysu  (choć jak sam wspomina jego rodzina przeżyła go lepiej niż inne mimo kuckucków na sprzętach) czyli powszechnie panującemu niezadowoleniu z przegranej w politycznych salonach wojny tudzież narzuconemu w Wersalu traktatowi połączonemu z posłuszeństwem (o którym autor wspomina często) wobec nowej władzy reprezentowanej przez Hindenburga mimo jednoczesnej nostalgii za czasami Cesarstwa – przy tej okazji pojawia się organizacja Stahlhelm. Nie zapomniano oczywiście o NSDAP, do którego ultrakonserwatywni mieszkańcy Puggen, zwolennicy Niemieckiej Narodowej Partii Ludowej (DNVP) i jednocześnie posiadacze ziemscy byli nastawieni lekceważąco i nieżyczliwi postrzegając narodowych socjalistów jako bandę prostackich ekstremistów cieszących się poparciem wśród gorzej wykształconych warstw robotników będących lepszą alternatywą niż komuniści. Życie wiejskie w przedwojennych realiach nazistowskich okazało się dość znośne, a prześladowania wobec nieprzychylnych nowej władzy – do których zalicza sam siebie i swoją rodzinę autor, członek NSKK – ograniczyły się do drobnych nieprzyjemności i nacisków. Jeżeli pojawia się gdzieś kwestia żydów to raczej z konieczności niż współczucia którego brak usprawiedliwia goebbelsowską propagandą. Na wieś wracamy jeszcze w trakcie urlopów i możemy przeczytać o przymusowych robotnikach na gospodarstwie czy też trudnościach jakie przyniosła za sobą wojna w postaci coraz wyższych danin na rzecz państwa oraz uchodźców z miast.

Druga część to meritum jakim była służba wojskowa w armii. Autora powołano zaraz na początku wojny. Dość szczegółowo opisał szkolenie polegające na wpojeniu bezwarunkowego posłuszeństwa, poznaniu obsługi broni i wypracowaniu tężyzny fizycznej. Dzięki doświadczeniu zawodowemu z  cywila (praktyk jako Elektry) oraz wysiłkom poligonowym Lübbecke trafia do plutonu łączności w pułkowej kompanii wsparcia oraz zostaje gefreiterem. Z tej perspektywy poznajemy przebieg wojny do 1941, która dla kaprala zaczyna się wraz z inwazją na Francję. Niestety tej kampanii Ppoświęcono zaledwie kilka stronic, jeżeli pominąć rzeczy zasłyszane bądź też narzekanie na pruskich buńczucznych arystokratycznych oficerów samego pola bitwy lub rzeczy z pierwszej ręki nie ma zbyt wiele co z drugiej strony stoi w pewnej sprzeczności z dość wysokimi stratami jakie poniosła dywizja w walce. Najważniejszym przeżyciem dla autora jakie zostało tu szerzej opisany była rola gońca nieopodal Pouilluy-sur-Meuse oraz potyczka z okopaną francuską piechotą pod Toul. Wojna na zachodzie dla autora kończy się krótką, sielską rolę okupacyjną w Belgii w czasie której przygotowywał się do inwazji na Wlk. Brytanię.

Po przeczytaniu 1/3 książki docieramy do rozdziałów poświęconych inwazji na Związek Radziecki. Przez pół roku Lübbecke praktycznie nie uczestniczy w walkach, jego rola ogranicza się do podziwiania pobojowisk w ciągłym marszu na wschód, a także przyjmowania kwiatów od wdzięcznych Litwinów.  Autor raczej opisuje sposób postępowania z wrogiem (np. 150mm pocisk z haubicy może unieszkodliwić radziecki czołg) niż samo w niej uczestnictwo co zapewne wiąże się właśnie z rolą łącznościowca pracującego na tyłach niż bijącego się z wrogiem na pierwszej linii. Sytuacja radykalnie się zmienia wraz z awansem na Vorgeschobener Beobachter czyli wysuniętego obserwatora – tą funkcję pełnił przez dwa lata wojny, początkowo w zastępstwie z czasem na stałe. Była to służba niebezpieczna chociaż dla autora satysfakcjonująca, wielokrotnie wymienia w książce czynności i zadania jakie musiał wykonywać, opisy z akcji są żywsze i bardziej szczegółowe jak te o atakach paniki wśród niemieckich żołnierzy po radzieckim ostrzale. William uczestniczy w forsowaniu Pliussy, lekkomyślnie szturmując sowiecki bunkier. Zdobywa Kingisepp, Koporje, jest świadkiem ostrzału z pancernika „Oktiabrskaja Riewolucyja”, dociera do Leningradu, następnie okopuje się w Tricku na całą zimę gdzie też odpiera kolejne kontrataki armii radzieckiej jak ten z 8 X, gdy Rosjanie posłali do boju KV-1 i KV-2 powstrzymane przez ostrzał dział Flak. 

W czasie walk odwiedza carski pałac w Peterhofie i stara się przetrwać ciężką zimę w zbudowanym przez siebie schronie niezbyt dobrze chroniącym przed odmrożeniami, o głodowych racjach ale z butelką koniaku, pod celnym ogniem polujących na niemieckich żołnierzy snajperów których kule bez trudu przebijały niemieckie hełmy. W trakcie tych działań pozycyjnych ma okazje wprawić się w kierowaniu ogniem i podziwiać nocne wypady swego kolegi, który za pomocą wiązek dynamitu niszczył radzieckie schrony. Odrobinę miejsca zostało poświęcone także szaremu życiu okopowemu i relacją z miejscową ludnością jak np. wykorzystywanie kobiet w zamian za żywność oraz okopowemu życiu codziennemu jak konserwowa dieta zakrapiana koniakiem, kopanie latryn, walka z wszami, zabijanie czasu grą w skata na papierosy i pisaniem listów do domu. Na innym odcinku frontu wyraża pogardę dla radzieckiego barbarzyństwa (cerkiew przemieniona w spichlerz) lub spotyka się z łowieniem ryb za pomocą dynamitu, bierze kąpiele w łaźni barowej lub lęka się ataku brutalnych Mongołów oraz radzieckich szpiegów w niemieckich mundurach przemykających się przez linie, dzieli się z nami śmiertelnym strachem przed dostaniem się do niewoli… a czasami raczy się niedopieczoną dziczyzną i skutkami jej spożycia.


Potem Lubbecke uczestniczy w likwidowaniu kotła wśród zalesionych i pełnych trupów bagnach pod Wołchowem. Zmaga się z koszmarem wojny i ciągłym napięciem psychicznym, musi kierować tak ogniem dział aby złamać radzieckie ataki zanim te się rozpoczną - w trakcie odpierania jednego z nich cudem unika śmierci. Ta bitwa choć zajmuje ledwie kilka stronic w książce mym zdaniem jest najciekawsza bowiem najbardziej plastycznie ze wszystkich potyczek opisana przez autora. Po epizodzie „wypoczynkowym”  w Oranienbaumie pisarz dostaje trzytygodniową przepustkę do domu aby następnie wrócić i bronić korytarza pod Diemiańskiem (tam kieruje pociski rosyjskie przeciwko radzieckim schronom tak skutecznie, że m.in. wróg grozi mu kastracją przez megafon) oraz w marcu 1943 walczy pod Nowogrodem, następnie pod Krasnym Borem wspólnie z hiszpańską Niebieską Dywizją, usiłuje przeżyć starcia nad Newą. Tamże chyba dokonuje najbardziej brawurowego czynu w swojej karierze – siedząc na drzewie kierowanym przez siebie ogniem pośrednim artylerii pułkowej zatrzymuje w zarodku atak pułku T-34 za co otrzymał żelazny krzyż pierwszej klasy i awans na oficera połączony z krótkotrwałą praktyką na stanowisku dowódcy drużyny, a później zdziesiątkowanego plutonu piechoty. Przy okazji Kriegsschule narzeka na arystokratycznych oficerów, faworyzowanych przy okazji awansów, mogących sobie pozwolić na łamanie dyscypliny bądź też czynienie innym afrontów. Opisuje także szkolenie z czego może czytelnika zaciekawić zaprawianie kadetów w odwadze poprzez szaleńczą jazdę na nartach.

Po powrocie na front w lutym 1944 został dowódcą kompanii wsparcia w 158 pułku piechoty, wówczas przerzedzonym w takim stopniu iż stanowiska dowódców plutonów pełnili sierżanci, a system  uzupełnień oparty na wypełnianiu strat ludźmi z jednego regionu zawodził. Odtąd jego dywizja jest praktycznie w ciągłym odwrocie, nasz podporucznik musi niszczyć pozostawiane zapasy bądź też improwizować – ciekawie opisanym epizodem jaki miał miejsce w toku tych walk było wybudowanie wyrzutni 210mm rakiet z pustych skrzyń przy których pomocy przeprowadzono niszczycielski ostrzał lasu obsadzonego przez siły wroga. Potem walczy pod Rygą, w trakcie odwrotu do Kłajpedy napotyka rygorystycznego feldmarszałka Schörnera, zdobywa kolejny awans, karze swoich podkomendnych za grabież lub tchórzostwo. W końcu dociera do Sambii, bierze udział w kontrofensywie na Königsberg, jest świadkiem kompletnego upadku niemieckiej armii oraz uczestnikiem katastrofy pod Fischhausen po której myśli już jedynie jak trafić z powrotem do domu.

Trzecia część książki to powojenne losy naszego bohatera zaczynające się od ewakuacji na niemieckim niszczycielu do Danii, gdzie zakosztował upokorzenia oraz głodu w obozie jenieckim. Autor opisuje swój powrót do normalności, zmaga się z dramatem powojennych Niemiec podzielonych i ograbianych przez zwycięskich aliantów. Nadal towarzyszy mu strach choć tym razem przed dostaniem się w ręce Sowietów i zesłaniem na Sybir. Po ślubie i skończeniu studiów inżynierskich emigruje do Kanady, a następnie do Stanów Zjednoczonych gdzie zostaje specjalistą od pieców łukowych dzięki czemu robi zawrotną karierę. Bardziej ciekawą od tego mym zdaniem są jednak losy rodziny w Püggen, która znalazła się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Był to bowiem według Lübbecke los dramatyczny, cała wieś zmieniła się w paranoiczny obóz pracy gdzie prym wiedli mszczący się komuniści nakładający na nieżyczliwych nowej władzy coraz większe kontrybucje. W efekcie czego rodzinę pozbawiono gospodarstwa, a jej członkowie zostają zmuszeni uciekać po kolei na zachód w celu uniknięcia losu zesłańca

Książka niestety nie jest pozbawiona wad wynikających z różnych mniej lub bardziej jasnych dla mnie względów. Największym jest prawdopodobnie bardzo późna data jej powstania, długo po wojnie przez co wiele rzeczy mogło ulec częściowemu bądź całkowitemu zatarciu lub też wypaczeniu na skutek przeżyć powojennych i ideologii nowej ojczyzny. Z pewnością ucierpiała na tym sama treść i sposób jej przekazania czytelnikowi – jak sam autor twierdzi „takie starcia były dla nas rutyną i szybko o nich zapominano” zatem po sześćdziesięciu latach mimo wytężonej pracy w celu przypomnienia sobie minionych wydarzeń pozostały raczej fakty. Najbardziej traumatyczne bądź niezwykłe zasłużyły sobie na kilkuzdaniowy opis, całe miesiące walk czy krwawe bitwy są streszczane do kilku stron prawie pozbawionych otoczki, emocji i barw. Pojawiają się oczywiście ciekawostki jak np. kwestie niskiej motoryzacji dywizji polegające na przydzieleniu jej zdobycznych ciężarówek Bedforda oraz błoto w którym lepiej niż samochody radziły sobie konie, morderczego ostrzału Organów Stalina bądź też doraźnych sądów wśród jeńców te ale są one przygniatane przez kwestie polityki międzynarodowej oraz opisy sytuacji na całym froncie bowiem za cel Lubbeck (pisownia po zmianie nazwiska) postawił sobie przybliżenie Amerykanom motywacji niemieckiego żołnierza walczącego za Vaterland oraz działań na froncie wschodnim co też skutkuje mylnymi dywagacjami na temat radzieckiej taktyki oraz wpływów oficerów politycznych na nią

Autor czasami wypisuje też wyjątkowo dziwne dla mnie rzeczy jak amerykańskie długolufowe działa używane przez Rosjan pod Königsbergiem lub też atak gazowy wykonany przez Francuzów za pomocą niemieckich pocisków jakie to pozyskali dzięki reparacją wojennym po 1918 roku.  Można się takze domyślać, że część rzeczy wstydliwych dla niego została pominięta bądź wyparta z pamięci. Gdy zostają poruszone takowe kwestie jak chociażby wyzyskiwanie kobiet autor używa sformułowania, które w skrócie brzmi „słyszałem ale nikogo takiego nie spotkałem”. Kwestie rasizmu oraz antysemityzmu zostały jedynie napomniane, z reguły opatrzone notką „my tak nie robiliśmy, Słowianie byli ludźmi choć prymitywnymi”.  Oczywiście nie obyło się także o poglądach na wojnę i NSDAP wśród niemieckiego społeczeństwa, tej kwestii w epilogu zostało poświęcone nieco więcej miejsca a autor sam sobie przeczy w porównaniu z początkiem książki przypisując poparcie dla nazistów beznadziejnej sytuacji gospodarczej, nie ich poglądom na kwestie rasowe i zwłaszcza na agresywne plany terytorialne w celu odzyskania ziem utraconych w skutek I Wojny Światowej (tu interweniował sam tłumacz w przypisie).

Podsumowując „U bram Lenningardu” nie wydaje mi się pozycją obowiązkową dla czytelnika szukającego wyczerpujących informacji na temat zmagań na północnym odcinku frontu wschodniego. Z pewnością tytuł  nie jest pobawiony wad. Styl w jakim ją napisano nie czyni z niej najprzyjemniejszej lektury choć też nie odrzuca gwałtownie – jest poprawny. Zbyt wielki nacisk położono na fakty, za bardzo zdawkowo potraktowano opisy codziennych walk oraz życia codziennego na froncie. To pozycja raczej dla kogoś cierpliwego dopiero stykającego się z zagadnieniem frontu wschodniego, być może potrzebującego szybko relacji naocznego światka wydarzeń oraz ludzi zainteresowanych funkcją wysuniętego obserwatora w dywizji piechoty Wehrmachtu, reszta może się czuć ciut zawiedziona.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz