sobota, 31 maja 2014
Dzień Dziecka (Wygłupy z Warhammerem cz.2) - Dan Abnett "Rota"
Oto kilka moich refleksji na temat skromnego dzieła pana Dana Abnetta. Od biedy można by to nazwać recenzją, chociaż nie wiem czy nie brzmiałoby to zbyt patetycznie.
W treści tego tekstu pojawią się najpewniej dość licznie rozmaitego typu spojlery. Nie będę ich jakoś wyszczególniał, ukrywam (w końcu to „recenzja”). Więc jeżeli Ty, mój drogi czytelniku zajrzałeś do tego tematu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „Kupić czy nie kupić”, a nie chcesz zaznajamiać się przed przeczytaniem książki z jej treścią to mogę ci na twój dylemat dać tylko jedną odpowiedź: Kupić. Kupić, gdyż jest to pozycja legendarna, niemalże kultowa w tych kręgach. Jedna z najlepszych dotyczących Warhammera, jaką czytałem. Kawał solidnej pisaniny, do tego za zaledwie niecałe 30 złotych. Grzech tego nie mieć.
Książkę czytałem w styczniu tego roku… wiele danych mogła już pochłonąć moja zaawansowana skleroza. Te, które nie zostały pożarte przez tą żarłoczną, bezduszną i czyhającą na każdą sposobność do ataku bestię posłużą mi za pewnego rodzaju punkt odniesienia.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się czytelnikowi w oczy jest oczywiście okładka. Po odebraniu i rozpakowaniu małego pakunku z kilkoma książkami nabytymi w sklepie internetowym „Merlin.pl” ujrzałem „Rotę”. A konkretnie jej… powiedzmy pierwszą stronę. Wykonana ze zwykłej tektury (papier użyty w tej produkcji też nie jest najwyższych lotów, ale wiadomo – CC musiał ciąć koszty, żebyśmy mogli otrzymać ich produkt po jak najlepszej dla nas cenie).
Na okładce widzimy scenę bitwy: Szarżujących na wraże szeregi Norskich wojów, bliskich naszym słowiańskim sercom Kislevskich Husarzy. Zazwyczaj nie przepadam za takimi obrazami na okładkach opowiadań… ale ta… Ta rzeź świetnie pasuje do treści książki. Świetnie pasuje… BA! Tworzy klimat. Możemy raz dwa przyjrzeć się oporządzeniu, uzbrojeniu, zbroją stanowiących wyposażenie jednej i drugiej strony konfliktu. Ten bitewny zgiełk, ten chaos… Rysownik dobrze wykonał swoją robotę.
Polski tytuł „Rota” – idealny. Angielski tytuł jest według mnie nijaki… typowy i ograny („Rides of the Dead”). Nasza ojczysta wersja jest krótka i na temat. Czuć w niej moc, łatwo zapamiętać. To jest to, co lubię.
Przejdźmy dalej, do tego, o co chodzi w danej książce. Rajtarzy. Dwaj nieprzepadający za sobą towarzysze broni. Walka na śmierć i życie, bez pardonu. Bój toczony między dwoma, śmiertelnie nienawidzącymi się kręgami kulturalnymi, między religiami. Wojna totalna. Rok Którego Nikt Nie Zapomni.
Gerlach Heileman (jego mordka prawdopodobnie znajduje się na okładce) jeden z głównych bohaterów to „szlachetny” imperialny młody panoszek. Buta, pycha, duma, pogarda i ksenofobia. Kieruje nim silna potrzeba wykazania się w bitwie, rwie się do walki. Lubi się szczycić swoim pochodzeniem, pozycją… i gardzi ludźmi, którzy nie są mu równi. W tym Karlem Vollenem, sygnalistą Kompanii Rajtarów z Talabheimu. Człowiek Inteligentny, energicznie próbujący wybić się, nadrobić braki w swej pozycji poprzez ciągle dążenie do pogłębiania swej wiedzy (co jest raczej niecodzienne u szlachetnych, imperialnych paniczyków… zwłaszcza wojskowych).
Krótki wstęp i zaczyna się jedna z lepszych akcji: Bitwa pod Zedewką. Coś pięknego, epickiego. Świetnie opisana, z różnych miejsc pola bitwy co też pozwala nam lepiej ujrzeć w naszej wyobraźni pole bitwy i rzeź. Poszczególne formacje, taktyka… to jest świetne, dla samej Zedewki kupiłbym tą książke.
Tutaj dochodzi do rozłąki naszych dwóch przyjaciół. Jeden trafia do niewoli, drugi do Roty Kislevitów. Poznajemy obydwie strony… z różnych perspektyw. Ich zwyczaje, sposób prowadzenia walki, siedziby, kobiety, jadło. To wszystko zostało podane w bardzo przystępny dla prostego czytelnika sposób. Tak, że ani przez chwilę czułem cienia nudy. Akcja trzyma w napięciu do końca, występuje syndrom „Jeszcze jednego rozdziału przed snem, to już będzie ostatni”…
Do tego możemy przy tym i owym podumać przez chwilę (a może i dłużej). Co jest dla mnie wielkim plusem. Ta romantyczna przemiana moralna w głównych bohaterach, stopniowe uleganie danej kulturze, przyswajanie obcych zwyczajów…
Opisy są świetne. Jeżeli jesteś miłośnikiem WFB to będziesz szczęśliwy. Ten opis rajtarskiej taktyki, uzbrojenia, koni… Armii Imperialnej, takie smaczki jak kontratak pikinierów… piękne Kislevskie zbroje, szkaradne kurhańskie hełmy, ich wielkie miecze i świetne łuki…
Książka ma też wady, w tym jedną poważną jak wyczuwalne gnanie przed siebie pod jej koniec. Zwłaszcza w scenie finałowej. Być może autorowi się nie bardzo już chciało…
Czytało mi się wspaniale. Miałem znów ją przeczytać… ale trzy Osprey’e (Alexander, Kanny, Farsalos) na półce… książka Kęciaka… „Europa Walczy”… no cóż…
Jeżeli lubisz Warhammera to musisz "Rotę" mieć. I dokup od razu do niej "Ambasadora", gdyż te dwie pozycje nieźle się uzupełniają. Zwłaszcza, gdy interesuje cię Kislev.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz