środa, 30 kwietnia 2014

Kilka słów o systemie "Ogniem i Mieczem" / A few words about "By Fire and Sword" / Ein paar Worte zum Thema "Feuer und Schwert"


Uwaga na wstępie: napisane w sierpniu 2012 roku.


Słowem wstępu
Nie tak dawno temu nabyłem podręcznik plus kilka zestawów figurek do nowej, a co ważniejsze rdzennie polskiej, gry bitewnej. Mowa tu o „Ogniem i mieczem”, wydanej przez firmę Wargamer, której specjalnością jest sprzedawanie historycznych miniaturek wszelkiej maści – dedykowanych rozmaitym grom pokroju „Field of Glory”, „Clash of Empire” , „Warhammer Ancient Battles”, „Flames of War” i licho wie czego jeszcze. Panowie Konrad Sosiński i Rafał Szwelicki wpadli kilka lat temu na ideę stworzenia własnej gry, której akcja toczy się przede wszystkim w naszej części Starego Kontynentu. O dziwo, nie ujrzymy tu pędzących na zachód chmar czołgów T-34, tudzież galopującego na czele swych hufców – ale w przeciwnym kierunku – Napoleona. Tematyka jest bardziej prozaiczna – jak wierzą autorzy „w głębi każdego Polaka” wciąż szumią husarskie skrzydła i rozbrzmiewa tętent końskich kopyt”. XVII-wieczna Europa była do tej pory słabo reprezentowana w wargamingu (kojarzę tylko FoGR).

W swym malutkim, skromnym i zapewne również wielce nikczemnym tekście postaram się nieco przybliżyć czytelnikom ten nowy bitewniak. Z góry przepraszam za błędy merytoryczne, głównie pod względem zgodności z faktami historycznymi dotyczącymi ówczesnej wojskowości. Znam tylko podstawy, nie zgłębiałem tematyki – jestem starożytnikiem, więc proszę o wyrozumiałość. Przedstawiam Wam tylko zbiór kiepskiej jakości zdjęć, subiektywnych ochów, achów, gwizdów, buczenia, walenia pięścią w stół, zgrzytania zębów, zachwytu, zdziwienia et cetera et cetera, czyli…

„Ogniem i mieczem” okiem laika
Cóż mogę rzecz – po wielu perypetiach (trzykrotnej zmianie zamówienia w internetowym sklepie Wargamera) zdecydowałem się na zakup tejże gry (a raczej na czwartą zmianę nie zgodził się sklep, tracąc zapewne do mnie cierpliwość, dając mi to do zrozumienia w kilku miłych słowach i radując się ze sprzedania własnego produktu). Me uczucia po tym były mieszane, bowiem w mej duszy dudni raczej tętent maszerującej dziarsko falangi pezhetairoi niż bęben janczarskiego mehteru… ale jako że w Krakowie ciężko znaleźć kogoś do „Field of Glory”, postanowiłem nie wybrzydzać. Wziąłem się w garść, wierzyłem bowiem, że w razie niezadowolenia z nabytego produktu uda mi się go sprzedać bez większych strat finansowych. Ostatecznie także sam podręcznik na zdjęciach sprawiał wrażenie całkiem przyzwoitego.

Było to głównie spowodowane jego wyjątkową – jak na książki do „bitewniaków” – ceną. Z reguły za niewielką książeczkę płacimy krocie. Sto, sto pięćdziesiąt stron za 100-150 złotych nie brzmi zbyt pocieszająco, a są to często tylko same reguły plus (jeśli mamy szczęście) króciutka lista armii, pozwalająca na rozpoczęcie naszej zabawy w danej grze. Kolejne dodatki to kolejne drogie książki formatu niewielkiego, zazwyczaj kolejne listy armii, kolejne wydatki. Natomiast podręcznik do systemu „Ogniem i mieczem” już na starcie ma spory plus. Za 160 zł otrzymujemy wielką księgę, liczącą czterysta stron. Czego to w niej nie ma – oprócz rzecz jasna przedmowy jest poradnik modelarski, po nim 130-stronicowy zbiór zasad i scenariuszy. Co najlepsze, większa część tomiszcza to listy armii, którym towarzyszy króciutkie opowiadanie-wstęp i historyczne opracowanie zarówno o wojskowości i kraju jako całości, jak też poszczególnych oddziałach. Wszystko bogato ilustrowane (zazwyczaj zdjęcie bądź rysunek, jeżeli nie ma figurek), dział o samej mechanice jest wręcz usiany obrazkami z cyklu „co i jak przebiegać powinno”. To wszystko prezentuje się doprawdy zacnie, niczym podręczniki do „Warhammer Ancient Battles” lub „Fields of Glory” – tylko jest o wiele, wiele większe.
Niestety coś musiało popsuć mą radość z otrzymanego produktu. Oczywiście rozumiem, iż coś tak wielkiego i bogatego musi swoje ważyć. Nie jest to dla mnie znowuż wadą – co innego dla mych pleców. Gorzej, że podręcznik sam, pod swoją wagą chyba, zaczyna się rozpadać. Niewiele pomaga to, iż strony pięknie zszyto, że papier jest specjalnie spulchniony (i miły w dotyku) ani nie raduje mnie barwa stron, postarzenie ich w taki sposób, który niweluje zaburzenia estetyczne spowodowane zabrudzeniami czy lekkimi wgięciami… od stronic raptem po trzech dniach odpadła warstwa silikonu, a co lepsze odpada też od samej okładki (silikon). Jest to pierwszy taki wypadek, aby książka bez mej ingerencji zaczęła rozpadać się w mych dłoniach. Sama z siebie. Piorunujące wrażenie.

Nie jest to kres mego narzekania, bowiem i tekstu można się czepiać. Aczkolwiek nie samej treści, co… licznych literówek, błędów ortograficznych, interpunkcyjnych. Raz nawet spostrzegłem, iż przy opisie jednostki – mianowicie Kozaków Dońskich – zdanie traktujące o niej urywa się w pół… resztę trzeba sobie dopowiedzieć. Do tego zbędne powtórzenia pokroju „kozacy to, kozacy tamto, kozacy, kozacy, kozacy…”. Panowie od korekty zapewne szykowali się już do zimowego snu skoro nie wyłapali tego, co rzuca się wyraźnie w oczy (pominę takie drobiazgi jak pokrzywione drzewce czy szable na zdjęciach figurek). Ty kliencie natomiast za to płać…

Sama mechanika sprawiła na mnie pozytywne wrażenie. Jest dużo rzucania kośćmi. Trochę przypomina to „Warhammera”. Manewry są proste, dobrze wyjaśnione, aczkolwiek opanowanie tego wszystkiego może trochę zająć – sporo możliwości i kombinacji. Wszystko nad wyraz przypomina to co się działo na ówczesnych polach bitew: aby oddział mógł coś zrobić, należy mu wydać rozkaz, ale można to zrobić tylko, gdy znajduje się w zasięgu dowódcy. Jest nawet łańcuch dowodzenia. Gdybyśmy czegoś zapomnieli, na ratunek przychodzą nam ostatnie strony podręcznika i streszczenie tego wszystkiego w punktach (warto zauważyć, iż takie same ramki mamy w opisie zasad, co też umożliwia nam szybkie odnalezienie danego posunięcia i skontrolowanie go).
Poradnik modelarski jest skromniutki. To opis potrzebnych nam narzędzi i technik malarskich, do tego kilka przykładów (w formie opisu i zdjęć). Brakuje chociażby porad jak wykonać podstawki pod figurki (ale są na stronie gry). Widziałem lepsze np. w podręcznikach WAB.
O mojej biednej sakwie, czyli koszta
Zemsta będzie moja! – zamuczała żałośnie Krasula, gdy oprawcy z kuśnierskiego cechu wdarli się późnią nocą do jej obórki, aby zrobić z niej portfel. Mój przeklęty po wsze czasy diaboliczny portfel…

Gra z jednej strony jest tania, a z drugiej koszmarnie droga.

Do gry – oprócz opisanego wyżej podręcznika – potrzebne są nam oczywiście figurki. Zależnie od tego czym gramy (tania Szwecja i Kurlandia, reszta droga, Turcy koszmarnie drodzy) i na jakim poziomie. Istnieją cztery, Podjazd, Dywizyjny, Armii Polowej i Wyprawy Walnej. Z tego dwa pierwsze opisano w podręczniku, a dwa kolejne to kwestia dalekiej przyszłości.

Aby zacząć grę w Podjeździe – nadmienię tylko iż jest to obecnie (i zapewne długo taką pozostanie) jedyna możliwość na turniejach dla samodzielnego gracza – wystarczą nam dwa-trzy pudła plus blisterek dowódczy. Jest to wydatek rzędu 200 złotych. Niby niewiele i otrzymujemy dzięki temu tylko dwie-trzy kompanie. Możemy też kupić gotowy podjazd za 155 złotych (aczkolwiek moim zdaniem z perspektywy gry dywizyjnej nie jest to czasami najtrafniejszy wybór). To, co uzyskamy za tą kwotę, nie zachwyca wielkością. To podjazd 4-5 punktowy, czyli najmniejszy. Wyobraźcie sobie walkę z czymś wielkości 15 PS, gdy wielkie hufce nacierają na Wasze żałosne szeregi. Niezbyt radująca perspektywa… i tutaj przychodzą nam w sukurs zasady. Im mniejszy podjazd (w punktach siły, czyli PS) tym lepiej, bowiem wówczas to my jesteśmy obrońcą, możemy wylosować jakiś korzystny dla nas scenariusz pokroju zasadzki, furażu czy obrony wioski. Ostatecznie bombardujemy wojsko rozmaitymi efektami (za darmo), wzbudzamy w jego szeregach panikę, dezorganizujemy je przed bitwą etc. Jest to owszem fajne, ale nieco podważa sens posiadania wielkiej bandy – im jesteśmy więksi i ciężsi od naszego przeciwnika, tym mamy gorzej, a nasza liczebna przewaga obraca się przeciwko nam… ale mamy też punkty zwartości, co sprawia, iż morale nie posypie się nam (chyba) zbyt szybko.
Podobnie jest na poziomie Dywizji. Tutaj słabszy gracz wybiera taktykę i znów „bombi” efektami silniejszego gracza. Co do kosztów dywizji, na ten poziom trzeba trzy pułki (a każdy z nich jest wielkości podjazdu). Koszta znów są różne – Szwedom wystarczą trzy paczki, Polacy potrzebują już takich paczek sześć. Na najmniejszą dywizję rozrzut paczuszkowy potrafi być ogromny. W skład dywizji może wchodzić maksymalnie 5 regimentów, plus kilka samodzielnych kompanii, plus bateria dział. Pułki dodatkowo mogą być różnej wielkości – najmniejszy polski liczy 5 PS i potrzebuje raptem 2 paczek na złożenie. Natomiast taki gigantyczny 20 PS, z husarią, pochłania 5-6 pudeł.
Pudełko figurek do OiM… cóż. Ceny różnią się od siebie, miejscami znacząco. Pudełko Husarii (aczkolwiek nie będziemy potrzebować więcej niż 2 – to z racji ograniczenia na poziomie dywizji do maksymalnie 12 podstawek. Zasadniczo Husarii nie zobaczymy w podjeździe do czasu wydania dodatku pt. „Potop”, aczkolwiek… aczkolwiek co jakiś czas pojawiają się podjazdy historyczne, wydawane przez twórców, którymi można grać swobodnie na turniejach lub grach towarzyskich. Tak się składa, iż jeden posiada w swym składzie aż trzy takie podstawki. Husaria w OiM sieje śmierć i zniszczenie dzięki specjalnym zasadom i uzbrojeniu) kosztuje 95 złotych. Rajtarii 90, Piechoty (zachodniego wzoru) 90, Pancerni to 85 złotych, większość jazdy 80 złotych, a większość piechoty to 70 złotych. Pudło zawiera najczęściej 36 figurek pieszych lub 18 konnych plus dowództwo (w przypadku zachodniej piechoty 41 ludzików plus działo). Do tego w zestawie znajdują się sztandary i podstawki.
Najprawdopodobniej (uwaga – spekuluję) na tak wysoką cenę wpływa (oprócz marż dla sklepów i VAT 23%) nieszczęsne pudełko. Solidna tektura, lakierowana, z kolorowym zdjęciem (wolałbym jeden ze znakomitych obrazków z podręcznika wzorem większości producentów rozmaitych plastikowych modeli), kolorowe, z tyłu opis. W środku kolejne tekturowe pudło, ale szarawe i grubsze, a w tej matrioszce gąbka z dwóch stron (pod spodem dolnej są naklejki-sztandary). Figurki w foliowych torebkach osobno, piki i metalowe podstawki osobno. To wszystko kosztuje. Odlewnia, w której produkuje się figurki, też nie należy do Wargamera (co znów generuje koszty). Osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby te figurki były pakowane w samych blisterkach, zwykłych woreczkach, po kilka sztuk (brak blisterów w większych ilościach jest kolejną wadą, zwłaszcza gdy chcemy złożyć sobie taką Kurlandię i nam część figurek nie jest potrzebna). Podstawki mogę zrobić osobno, choćby ze starych kart telefonicznych, taniego polistyrenu. Sztandary – ja Szwecji nie zbieram (teoretycznie), więc mi ich taka ilość nie jest potrzebna, zwłaszcza, że żaden nie pasuje. Wolałbym kupić osobno. Pudełka lakierowane… to tylko opakowanie, które wyrzuca się do kosza (z racji jego małej atrakcyjności). Nawet piki mógłbym kupić osobno (albo samemu zrobić). Z tego wszystkiego najprędzej zrozumiem tą gąbkę i szare, grube tekturowe pudło… być może (uprzedzam znów, iż są to pseudo-rachunki) cena bez tych wszystkich dodatków zbliżyłaby się do tej np. QR Miniatures. Ja chciałbym płacić za figurki, za same figurki bez niezbyt użytecznych dla mnie dodatków.

Sama jakość miniaturek różni się między sobą drastycznie. Wszystkie są z dobrego metalu, jest czasami trochę denerwujących nadlewek lub coś się wygnie. Można to przeżyć. Ale już rzeźba… na plus zasługuje fakt, iż ciągle starają się rzeźbiarze i wydawca coś poprawić, gdy wykonawca spartaczy to niebawem wychodzi reedycja (np. Kirasjerów. Mam zarówno tych nowych jak i starych, od Pludraka aka Corsarii). Nie zawsze są to zmiany pomyślne… jedne figurki zaskakują rzeźbą, dbałością o szczegóły. Są eleganckie, zgrabne. Inne (w tym ci nowi Kirasjerzy takie wrażenie sprawiają momentami) to poziom najtańszego Essexa i jego pacyn z mordkami jak tatarskie siodło. Przykre.

Dla kolekcjonera irytujący jest też zapis (aczkolwiek zrozumiały) o pewnym zakazie turniejowym. Mowa tutaj rzecz jasna o całkowitym zakazie używania na turniejach figurek innych producentów. Jestem w stanie zrozumieć, że gra jest młoda, więc na jej rozwój (wydanie kolejnych zestawów figurek, organizowanie turniejów, produkcja dodatków, nagrody) potrzeba pieniędzy. Bez sprzedania dostatecznej ilości zestawów nie ma pieniędzy, nie ma też i gry (przynajmniej żywej gry, a nie takiej jaką jest teraz WAB). Ale mimo wszystko miło bym przyjął choćby niewielką aprobatę dla 5-10% obecności figurek innych wytwórców (tzw. Proxów). Kolekcjoner lubi mieć różnorodność, którą Wargamer nie zawsze jest wstanie zagwarantować. Kolejny problem (chwilowy) to brak wszystkich wzorów. Są zasady do wielu jednostek, ale samych figurek nie ma. Na jednej szali wagi mamy Szwecję i prawie całą paletę jednostek, których z kolei wiele nie ma ten kraj, na drugiej stoi Carat i jego bojarzy, rajtarzy i dragonii pograniczni… na kilkanaście jednostek. O takiej piechocie węgierskiej czy Tufekczi nie będę nawet pisał.

Ciekawym pomysłem są unikalne figurki specjalne. Jedziesz na jakiś turniej, gdy ten się kończy dostajesz za darmo taką figurkę, którą następnie możesz użyć w bitwie. Jako specjalna figurka daje specjalne efekty, jednorazowe. Może zarówno nieco ci pomóc, jak i bardzo zaszkodzić. To taka broń obosieczna.

Przegląd sił zbrojnych i o przyszłości
Gra w chwili obecnej oferuje nam kilka państw do wyboru (konkretnie 7), różniących się od siebie czasami w drastyczny sposób. Podzieliłbym je na szkołę zachodnią (Szwedzi i Kurlandczycy), mieszaną (Carat i RON), azjatycką (Tatarzy i Turcy) i… zaporoską (Kozacy).

Szwecja to niewielka liczebnie armia, za to pełna weteranów i świetnie wyszkolona. Stawiają na siłę ognia, i dyscyplinę… i mają bardzo mało punktów zwiadu (do manewrów przed bitwą). To takie elfy, używając terminologii fantasy.
Kurlandczycy… armia w większości składająca się z kiepskiego pospolitego ruszenia i niewielkich książęcych sił zbrojnych o jakiejś tam sile uderzeniowej. Jednak nie w jednostkach leży ich siła, lecz w korzystnych zasadach specjalnych. Prawie zawsze się bronią, mają mocarny zwiad i mogą zredukować ten zwiad u przeciwnika. Warto nadmienić, iż samymi Kurlandczykami możemy grać tylko na poziomie podjazdu, ale mogą też stanowić część dywizji litewskiej.

RON to Polska i Litwa (każda ma osobną, nieco różniącą się od siebie listę armii). Eleganckie połączenie dwóch szkół wojennych – elitarna husaria, pancerni, jazda kozacka i tatarska to element wschodni, uderzeniowy. Czyli silna jazda, plus elementy zachodnie jak regimenty cudzoziemskiego autoramentu – rajtaria częściowo pancerna i pikiniersko-muszkieterska piechota, aczkolwiek gorszego sortu niż szwedzka. Potężna pięść kawaleryjska i siła ognia niezgorsza (bo RON ma jeszcze piechotę węgierską, dragonię, hajduków). Żeby nie było nam za miło, armia musi się mierzyć z bardziej przyziemnymi problemami wynikającymi z jej feudalnej, sarmackiej natury… ta armia potrafi się zbuntować i wymówić służbę, bo albo pan szlachcic się na to nie godzi albo, co gorsza, żołd nie dotarł na czas…
Carstwo Rosyjskie w mych oczach mogłoby uchodzić za młodszego brata RONu. Tutaj też mamy podział na odziały Starego i Nowego Stroja. Stary Stroj to masy bojarstwa (odpowiednik polskiego, kurlandzkiego lub tureckiego pospolitego ruszenia) o słabej dyscyplinie i mocy. Do tego pułki Strzelców specjalizujących się – jak ich nazwa wskazuje – w walce ogniowej zza umocnień i Kozacy pół-dragoni pół-harcownicy. Nowy Stroj czerpie sporo z zachodu. W pełni opancerzeni Rajtarzy, plujący ogniem, kłujący rohatynami, wielkiej liczebności (zeżrą 3,5 pudła figurek). Dragonia, zarówno normalni, jak i pograniczni (czyli hołota bez koni). Sołdaci, pikinierzy i muszkieterzy… nawet trzy podstawki Husarii się znajdą. Są gorsi jakościowo od RONu, ale nadrabiają to specjalnymi zdolnościami (np. zasada „U nas ludzi mnogo” pozwala co 25 podstawek wystawić dwie kolejne za darmo, albo „zasadzka”. Nie jest to też armia najdroższa do skompletowania w pełnej krasie (bojarzy i rajtaria swoje zeżrą, ale sołdaci, strzelcy, dragonii pograniczni to 1,5-2 pudła). Dodatkowo ma małe PS…
Tatarzy – sporo jazdy, nieopancerzonej lecz ruchliwej. Strzelaj i uciekaj, zwódź, szarp, nękaj. Boją się ostrzału z broni palnej. O dziwo, mogą na pole bitwy zabrać wojska piesze (pułk janczarów krymskich i kozaków).

Turcy – tutaj istotna jest liczba. Zdecydowanie góruje ilość nad jakością, a taki pułk janczarów to nawet 48 podstawek. Jest trochę niespodzianek pokroju Tufekczi (w ciuszkach rodem z drugiej połowy XIX wieku), są zubożeni katafrakci. Za to mają wprost zabójcze, fanatyczne morale.

Kozacy – „Mój wóz moją twierdzą!”. Mowa tu oczywiście o taborze. Jazdy własnej prawie nie mają, chmary Czerni po polu biegają, a obficie wyposażeni mołojcy plują ogniem zza wozów… ziejących ogniem i jednocześnie pełniących rolę solidnej osłony.

Gdy mówimy o poziomie dywizji, warto też wspomnieć, iż czasami możemy mieszać pułki. Tzn. Rosjanie i Turcy mogą przywlec na pole bitwy Tatarów, to samo Kozacy, zaś Tatarzy Kozaków. Litwini Kurlandczyków, Szwedzi Polaków…

Wiadomo też, że twórcy piszą zasady do kolejnych armii. W tej chwili zapowiedziano Siedmiogród (z własnymi figurkami) i Brandenburgię-Prusy (bez nowych figurek). W „Potopie” (mały dodatek na około 80 stron) będą opisane, razem z nowymi zasadami tworzenia podjazdów (więcej z husarią), walki szarpanej etc. Prawdopodobnie pojawi się też więcej zachodnich armii, wszak musimy pamiętać o Gdańsku, Duńczykach i Cesarstwie. Myślę też (skoro tak w zasadach widnieje), iż na samym okresie od 1648 do 1676 się nie skończy, ale to raczej kwestia lat.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca delikatnie muskały twarze poległych… zakończenie innym słowy
Będzie raczej krótko. Gra ma zdecydowanie przyszłość, na co wskazują rzesze graczy i liczne turnieje (głównie w Warszawie i Kielcach). Mimo wszystko w tym kraju ten okres wśród młodzieży jest nawet popularny, a zasady i mechanika zachęcają do poturlania kośćmi. Cena wejścia też wygórowaną nie jest. „Ogniem i mieczem” to produkt udany, gorzej nieco z otoczką (podręcznik, figurki). Ja osobiście – co znowuż podkreślam – jestem starożytnikiem i nie czuję zbytnio ducha epoki ani armii, w związku z tym postanowiłem jednak rozstać się z tym systemem, wracając do swojego ulubionego antyku i systemu „Field of Glory”.

Obecne uwagi.
Kilka miesięcy temu miałem przyjemność zagrać w ten system, niewielkie starcie podjazdów Szwecji i RONu. Gra jest przyjemniejsza niż wygląda, dość szybka i dynamiczna przy czy... zabawna. Potyczka, którą stoczyłem z racji doboru wojsk i terenu była niestety dość statyczna (szwedzka linia odpierająca raz za razem polską hordę) ale to pierwsze starcie, do tego armią niezbyt żwawą, więc nie będę wysuwał pochopnych wniosków.
Figurki co jakiś czas mają na szczęście reedycje. 
"Potop" wyjdzie w tym roku. Część armii nowych (Gdańsk, Dania, Prusy, Cesarstwo) zostało już wydanych w formie podjazdu.
Na łamach mego bloga pojawią się za jakiś czas zdjęcia porównawcze figurek różnych producentów z produktami Wargamera jakie posiadam.
Obecnie szykuję się do złożenia podjazdu Cesarskiego. Teuton power!
Tutaj część wątpliwości została już wyjaśniona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz